Forumowicze 31blot w przestworzach :)
Moderatorzy: Sawicz, Xlem, Drzemi
-
- Prawie moderator!
- Posty: 2358
- Rejestracja: 04 maja 2007, 13:33
- gadu: 0
- Lokalizacja: EGLL - LHR HEATHROW AIRPORT
Re: Forumowicze 31blot w przestworzach :)
W 1.rocznicę lądowania kpt.Wrony(bez kółek na EPWA), lot Warszawa - Pekin, tymże samym typem letadła... Mam nadzieję, że z Wroną na pokładzie
- suter
- Prawie moderator!
- Posty: 3122
- Rejestracja: 22 wrz 2005, 08:57
- gadu: 0
- Lokalizacja: EPPO, EPKS, EPPK
- Kontakt:
Re: Forumowicze 31blot w przestworzach :)
Tak się zastanawiam czy kpt. Wrona może Dreama nie dostał.
-
- Prawie moderator!
- Posty: 2358
- Rejestracja: 04 maja 2007, 13:33
- gadu: 0
- Lokalizacja: EGLL - LHR HEATHROW AIRPORT
Re: Forumowicze 31blot w przestworzach :)
Jeszcze tylko dwa słowa o załodze pokładowej i lecimy. Piloci: Wojciech Kołodziej i Janusz Centka. To tych dwóch asów Polskich Linii Lotniczych będzie pilotować samolot w drodze do Pekinu. Kelnerki pokładowe: Panie w wieku około 40-50 lat – stare powietrzne wyjadaczki o mentalności kierowniczek sklepowych z lat 80-tych ubiegłego wieku.
W czasie kołowania na pas startowy, gdzieś w oddali mignął mi jeszcze przez moment, feralny „Poznań”(SP-LPC) – czyli "samolot kapitana Wrony", który dokładnie rok temu – 1 listopada zaliczył na Okęciu przyziemienie bez podwozia. Stał samotnie na lotniskowym poboczu, spokojnie i trochę w zapomnieniu czekając na swój dalszy los.
Lot LO91.
Start. Tak długo oczekiwany, odbył się z blisko półgodzinnym opóźnieniem, ale w tamtym momencie to nie miało dla mnie znaczenia i tak naprawdę było mi obojętne, o której godzinie wylecimy. Ekscytacja chwilą, w której dane mi było brać udział, stała się znacznie ważniejsza, od tak prozaicznych problemów, jak roztrząsanie godziny startu, który sam w sobie był przecież najistotniejszy i nic nie miało prawa go zakłócać. A jednak coś próbowało. Zaraz po starcie, dwie pasażerki siedzące nieopodal, z lewej strony samolotu, wznieciły alarm informując sąsiednich pasażerów, iż z panelu nad ich głowami kapie woda. Informację tą podchwycił natychmiast pewien pan siedzący w środkowym rzędzie i zaczął niemal krzyczeć – wołać do stewardes, aby poinformować je o tym zatrważającym odkryciu. No ładnie - myślę sobie: pewnie za chwilę zawrócimy na lotnisko i to w trybie awaryjnym, a wtedy nici z podróży, niech to szlag jasny! Z pewnością za chwilę ze swojej „kryjówki” wybiegną stewardesy… Nic takiego jednak nie miało miejsca, a moja niepewność, co do przyszłości naszego lotu, została rozwiana w mig, w najmniej spodziewany przeze mnie sposób. Panie „kierowniczki” lotu, nawet nie wystawiły nosa zza swojej kanciapy. Z ust jednej z nich padły tylko te oto trzy zdania: „To nic takiego. To z klimatyzacji. To tak zawsze”. W tym momencie zostałem całkowicie rozbrojony, a niekontrolowany śmiech jeszcze przez około 10 minut nie mógł mnie opuścić. Reakcja tych pań, a właściwie jednej z nich – choć jestem o tym przekonany, że to cały głęboko wdrożony i zakorzeniony system myślowy każdej z nich – sprawił, iż poczułem się jak w jakiejś klasycznej scenie, dobrej starej polskiej komedii. Ta reakcja, tak zdrowa i tak zarazem nieodpowiedzialna, wedle zachodnich wzorców, w pełni błyskawicznie rozładowała napiętą jeszcze przed sekundą atmosferę. Po takiej ripoście, nawet panie, na których głowy kapała woda – przestały marudzić i w konsekwencji beznadziei swojej sytuacji, zmieniły najzwyczajniej miejsca, a woda sama z siebie przestała kapać.
Dalsza część lotu przebiegała już w zasadzie bez większych zakłóceń czy innych mniej lub bardziej wyraźnych incydentów. Na trasie nie zanotowałem nawet najmniejszych turbulencji, oczywiście poza przejściem przez bardzo cienką tego dnia warstwę chmur. Niestety z racji pory roku, oraz tego, że lecieliśmy permanentnie na wschód, dosyć szybko zrobiło się zupełnie ciemno, tak więc już od Mińska, lot do Pekinu można traktować jako lot nocny, wyłączając z niego jedynie dosłownie ostatnie 10 minut, kiedy to słońce leniwie i jakby od niechcenia zaczęło rozświetlać ostatnią fazę lotu. Nim jednak do niej doszło, pozostał Nam przelot nad Rosją, jej zachodnią – europejską częścią, a później dalej nad Uralem i Syberią. Ten odcinek lotu uświadomił mi dobitnie, jak wielkim krajem jest Rosja i jak dziko – dziewicze są jej wschodnie tereny. A przecież lecieliśmy tylko nad pewną jej częścią od Smoleńska do Irkucka, co stanowi około 60% długości tego gigantycznego państwa. Można więc przyjąć, że około 6h z ponad 8,5h lotu przypadło na przelot nad Rosją. Syberia – nieujarzmiona i bezkresna. Przyznam, iż mimo ciemności panujących za oknem, starałem się dostrzec, chociaż coś… Czym miało by być owe „coś”? W nocy, przez okno samolotu, jedynymi widocznymi obiektami są rozświetlone miasta – złote oazy na mapie nicości i to właśnie ich wypatrywały moje oczy. Jednak na tej syberyjskiej pustyni lasów i bagien – próżno ich było szukać. Owszem zdarzały się nieliczne miasta i nieco liczniejsze osady, lecz na tak wielkim obszarze ginęły gdzieś zagubione i zapomniane. Przeraziła mnie ta kraina, która na większości swojego obszaru praktycznie pozostaje niezmienna od wieków. Jej surowość i niedostępność, czynią ją jedną z najbardziej nieprzyjaznych człowiekowi obszarów na ziemi. Broni się ona sama, skuta mrozem przez większą część roku. Na próżno, więc moje oczy wypatrywały choćby i rozproszonych świateł, a przecież lecieliśmy nad najbardziej zasiedloną częścią Syberii. Znawców lotniczych podróży pragnę uspokoić, iż nie ma mowy o błędzie pomiarowym. Tej nocy księżyc świecił niemalże pełnią swoich możliwości i jeśli lecieliśmy nad chmurami, to jego blask pięknie się od nich odbijał. Ale tej nocy, białej poduchy chmur było na trasie jak na lekarstwo, dlatego oczy moje nie znajdowały księżycowego odbicia, a jedynie czarny bezkres syberyjskiej tajgi…
I pytanko do ekspertów. Jak to jest możliwe, że na wysokości 11km, gdzieś nad Syberią złapałem zasięg w telefonie i odebrałem sms z Polski:D Ach ta Rosja. Rozumem nie obejmiesz, ludzką miarą nie zmierzysz...
Azjatyckie lądowanie(Beijing Capital)
Ścieżka podejścia na największe lotnisko w Azji i drugie na świecie pod względem ruchu pasażerskiego. Wreszcie dostrzegam nieśmiały świt, walczący zaciekle z poranną mgłą. Na powierzchni ziemi zaczynają wyłaniać się coraz wyraźniej, coraz bardziej kształtne graniastosłupy, w których po chwili rozpoznaję bryły wielopiętrowych bloków mieszkalnych. To moje pierwsze zderzenie z potęgą chińskiej populacji. Każdy z Was pewnie doskonale kojarzy nasze polskie blokowiska. Tutaj moje oczy miały do czynienia z tym samym urbanizacyjnym zjawiskiem, tylko podniesionym do potęgi, co najmniej czwartej. Całe plantacje blokowisk. Gęstwina równiutko zasianych bloków. Żadnych architektonicznych kombinacji, dlatego wszystkie budynki, co do jednego, ustawione są w jednym kierunku. Żadnych prostopadłości – tylko równoległość jednego wobec drugiego. Tak przynajmniej było na tym widzianym z góry, moim pierwszym chińskim osiedlu. Z resztą te chińskie blokowiska, będą mnie prześladować w zasadzie przez całą moją podróż. Mają one bezsprzecznie charakter masowy na całym wschodnim wybrzeżu Chińskiej Republiki Ludowej. Stanowią wystrój każdego większego miasta i bez wątpienia są jakimś tam ratunkiem dla przeludnionego kraju. Dlatego blokowiska powstają jedne po drugich, często na zapas, tworząc całe osiedla niezamieszkałych pustostanów...
Powyższy fragment jest częścią dłuższej relacji z wyprawy do ChRL.
Pozdrawiam.
W czasie kołowania na pas startowy, gdzieś w oddali mignął mi jeszcze przez moment, feralny „Poznań”(SP-LPC) – czyli "samolot kapitana Wrony", który dokładnie rok temu – 1 listopada zaliczył na Okęciu przyziemienie bez podwozia. Stał samotnie na lotniskowym poboczu, spokojnie i trochę w zapomnieniu czekając na swój dalszy los.
Lot LO91.
Start. Tak długo oczekiwany, odbył się z blisko półgodzinnym opóźnieniem, ale w tamtym momencie to nie miało dla mnie znaczenia i tak naprawdę było mi obojętne, o której godzinie wylecimy. Ekscytacja chwilą, w której dane mi było brać udział, stała się znacznie ważniejsza, od tak prozaicznych problemów, jak roztrząsanie godziny startu, który sam w sobie był przecież najistotniejszy i nic nie miało prawa go zakłócać. A jednak coś próbowało. Zaraz po starcie, dwie pasażerki siedzące nieopodal, z lewej strony samolotu, wznieciły alarm informując sąsiednich pasażerów, iż z panelu nad ich głowami kapie woda. Informację tą podchwycił natychmiast pewien pan siedzący w środkowym rzędzie i zaczął niemal krzyczeć – wołać do stewardes, aby poinformować je o tym zatrważającym odkryciu. No ładnie - myślę sobie: pewnie za chwilę zawrócimy na lotnisko i to w trybie awaryjnym, a wtedy nici z podróży, niech to szlag jasny! Z pewnością za chwilę ze swojej „kryjówki” wybiegną stewardesy… Nic takiego jednak nie miało miejsca, a moja niepewność, co do przyszłości naszego lotu, została rozwiana w mig, w najmniej spodziewany przeze mnie sposób. Panie „kierowniczki” lotu, nawet nie wystawiły nosa zza swojej kanciapy. Z ust jednej z nich padły tylko te oto trzy zdania: „To nic takiego. To z klimatyzacji. To tak zawsze”. W tym momencie zostałem całkowicie rozbrojony, a niekontrolowany śmiech jeszcze przez około 10 minut nie mógł mnie opuścić. Reakcja tych pań, a właściwie jednej z nich – choć jestem o tym przekonany, że to cały głęboko wdrożony i zakorzeniony system myślowy każdej z nich – sprawił, iż poczułem się jak w jakiejś klasycznej scenie, dobrej starej polskiej komedii. Ta reakcja, tak zdrowa i tak zarazem nieodpowiedzialna, wedle zachodnich wzorców, w pełni błyskawicznie rozładowała napiętą jeszcze przed sekundą atmosferę. Po takiej ripoście, nawet panie, na których głowy kapała woda – przestały marudzić i w konsekwencji beznadziei swojej sytuacji, zmieniły najzwyczajniej miejsca, a woda sama z siebie przestała kapać.
Dalsza część lotu przebiegała już w zasadzie bez większych zakłóceń czy innych mniej lub bardziej wyraźnych incydentów. Na trasie nie zanotowałem nawet najmniejszych turbulencji, oczywiście poza przejściem przez bardzo cienką tego dnia warstwę chmur. Niestety z racji pory roku, oraz tego, że lecieliśmy permanentnie na wschód, dosyć szybko zrobiło się zupełnie ciemno, tak więc już od Mińska, lot do Pekinu można traktować jako lot nocny, wyłączając z niego jedynie dosłownie ostatnie 10 minut, kiedy to słońce leniwie i jakby od niechcenia zaczęło rozświetlać ostatnią fazę lotu. Nim jednak do niej doszło, pozostał Nam przelot nad Rosją, jej zachodnią – europejską częścią, a później dalej nad Uralem i Syberią. Ten odcinek lotu uświadomił mi dobitnie, jak wielkim krajem jest Rosja i jak dziko – dziewicze są jej wschodnie tereny. A przecież lecieliśmy tylko nad pewną jej częścią od Smoleńska do Irkucka, co stanowi około 60% długości tego gigantycznego państwa. Można więc przyjąć, że około 6h z ponad 8,5h lotu przypadło na przelot nad Rosją. Syberia – nieujarzmiona i bezkresna. Przyznam, iż mimo ciemności panujących za oknem, starałem się dostrzec, chociaż coś… Czym miało by być owe „coś”? W nocy, przez okno samolotu, jedynymi widocznymi obiektami są rozświetlone miasta – złote oazy na mapie nicości i to właśnie ich wypatrywały moje oczy. Jednak na tej syberyjskiej pustyni lasów i bagien – próżno ich było szukać. Owszem zdarzały się nieliczne miasta i nieco liczniejsze osady, lecz na tak wielkim obszarze ginęły gdzieś zagubione i zapomniane. Przeraziła mnie ta kraina, która na większości swojego obszaru praktycznie pozostaje niezmienna od wieków. Jej surowość i niedostępność, czynią ją jedną z najbardziej nieprzyjaznych człowiekowi obszarów na ziemi. Broni się ona sama, skuta mrozem przez większą część roku. Na próżno, więc moje oczy wypatrywały choćby i rozproszonych świateł, a przecież lecieliśmy nad najbardziej zasiedloną częścią Syberii. Znawców lotniczych podróży pragnę uspokoić, iż nie ma mowy o błędzie pomiarowym. Tej nocy księżyc świecił niemalże pełnią swoich możliwości i jeśli lecieliśmy nad chmurami, to jego blask pięknie się od nich odbijał. Ale tej nocy, białej poduchy chmur było na trasie jak na lekarstwo, dlatego oczy moje nie znajdowały księżycowego odbicia, a jedynie czarny bezkres syberyjskiej tajgi…
I pytanko do ekspertów. Jak to jest możliwe, że na wysokości 11km, gdzieś nad Syberią złapałem zasięg w telefonie i odebrałem sms z Polski:D Ach ta Rosja. Rozumem nie obejmiesz, ludzką miarą nie zmierzysz...
Azjatyckie lądowanie(Beijing Capital)
Ścieżka podejścia na największe lotnisko w Azji i drugie na świecie pod względem ruchu pasażerskiego. Wreszcie dostrzegam nieśmiały świt, walczący zaciekle z poranną mgłą. Na powierzchni ziemi zaczynają wyłaniać się coraz wyraźniej, coraz bardziej kształtne graniastosłupy, w których po chwili rozpoznaję bryły wielopiętrowych bloków mieszkalnych. To moje pierwsze zderzenie z potęgą chińskiej populacji. Każdy z Was pewnie doskonale kojarzy nasze polskie blokowiska. Tutaj moje oczy miały do czynienia z tym samym urbanizacyjnym zjawiskiem, tylko podniesionym do potęgi, co najmniej czwartej. Całe plantacje blokowisk. Gęstwina równiutko zasianych bloków. Żadnych architektonicznych kombinacji, dlatego wszystkie budynki, co do jednego, ustawione są w jednym kierunku. Żadnych prostopadłości – tylko równoległość jednego wobec drugiego. Tak przynajmniej było na tym widzianym z góry, moim pierwszym chińskim osiedlu. Z resztą te chińskie blokowiska, będą mnie prześladować w zasadzie przez całą moją podróż. Mają one bezsprzecznie charakter masowy na całym wschodnim wybrzeżu Chińskiej Republiki Ludowej. Stanowią wystrój każdego większego miasta i bez wątpienia są jakimś tam ratunkiem dla przeludnionego kraju. Dlatego blokowiska powstają jedne po drugich, często na zapas, tworząc całe osiedla niezamieszkałych pustostanów...
Powyższy fragment jest częścią dłuższej relacji z wyprawy do ChRL.
Pozdrawiam.
-
- Prawie moderator!
- Posty: 2358
- Rejestracja: 04 maja 2007, 13:33
- gadu: 0
- Lokalizacja: EGLL - LHR HEATHROW AIRPORT
Re: Forumowicze 31blot w przestworzach :)
W lutym najdłuższy życiowy lot - 9 tys.km CDG-GIG
I powrót po tej samej trasie na której w 2009 poległa trzysta trzydziestka... Linia ta sama, jeno letadło będzie 747:)
I powrót po tej samej trasie na której w 2009 poległa trzysta trzydziestka... Linia ta sama, jeno letadło będzie 747:)
Re: Forumowicze 31blot w przestworzach :)
W poniedziałek i czwartek "zaliczyłem dublecik" na Fokkerze F70
Przy okazji kilka widoków z kabiny
Przy okazji kilka widoków z kabiny
-
- Prawie moderator!
- Posty: 2358
- Rejestracja: 04 maja 2007, 13:33
- gadu: 0
- Lokalizacja: EGLL - LHR HEATHROW AIRPORT
Re: Forumowicze 31blot w przestworzach :)
Piękna symbioza lotnictwa pasażerskiego z wojskowym Miło widzieć takie obrazki w cywilnym locie Ostatnio tak miałem na Santorini, gdzie po wylądowaniu trudno było nie dostrzec kilku wojskowych schrono-hangarów
A co do F70? Wołamy na nie pieszczotliwie Fakkery
A jakie to lotnisko(w Bułgarii tak?)?
A co do F70? Wołamy na nie pieszczotliwie Fakkery
A jakie to lotnisko(w Bułgarii tak?)?
Re: Forumowicze 31blot w przestworzach :)
Nie, to nie Bułgaria.
Lotnisko bardziej "na ostro". Dniepropietrowsk - jedno z głównych baz lotnictwa Ukrainy biorącego udział w "operacji antyterorystycznej" przeciwko separatystom w Donbasie.
Lotnisko bardziej "na ostro". Dniepropietrowsk - jedno z głównych baz lotnictwa Ukrainy biorącego udział w "operacji antyterorystycznej" przeciwko separatystom w Donbasie.
Re: Forumowicze 31blot w przestworzach :)
Bo Airbusa "złąpałem" we Wiedniu.
- Drzemi
- Prawie moderator!
- Posty: 3777
- Rejestracja: 26 mar 2004, 17:17
- Lokalizacja: EPGD / EPMM
- Kontakt:
Re: Forumowicze 31blot w przestworzach :)
W listopadzie udało mi się odbyć bardzo fajny lot widokowy Cessną Grand Caravan. Lot z niesamowitymi widokami. Na zdjęciach poniżej Wielki Kanion oraz Zapora Hoovera.
Per Aspera Ad Astra
-
- Prawie moderator!
- Posty: 2358
- Rejestracja: 04 maja 2007, 13:33
- gadu: 0
- Lokalizacja: EGLL - LHR HEATHROW AIRPORT
Re: Forumowicze 31blot w przestworzach :)
Wczoraj miałem ogromną przyjemność polecieć do "Lądka" samolotem pilotowanym przez byłego pilota F-16 z Krzesin - mjr pil.Jacka Szczotkę
Lot wykonany wzorowo! Dziękujemy Ci Kapitanie!
Lot wykonany wzorowo! Dziękujemy Ci Kapitanie!